Translate

piątek, 28 czerwca 2013

Wazonikowy wizerunek


Pochodzenie tego wazonika nie jest do końca jasne. Dość, że wędrował ze mną przez różne moje mieszkania, być może zabrałam go nawet z rodzinnego domu... Pamięć ludzka ulotną jest, ale nie jest to pochodzenie aż takie istotne. A oto i on:



Dość, że dniami ostatnimi nadszedł czas definitywnej zmiany wazonikowego wizerunku. Myślało się, chodziły za mną różne koncepcje, aż w końcu pomysł się jako tako wyklarował. Jako tako, bo ładnych parę dni wazonik trwał w niedokończeniu, tzn. widoczne na nim kwiaty kwitły na śnieżnobiałym tle. I tak nie było źle, przeciwnie: jakoś tak klasycznie, ale jak dla mnie zbyt surowo, ascetycznie.
Ale wróćmy do początku przemian... W skrócie, bo to ciągle to samo: biała farba akrylowa - tym razem użyłam "Śnieżki" do malowania ścian. Wygładzenie. Wycięcie z serwetki kwiatków. Naklejenie na wazonik. Lakier akrylowy (jedna warstwa - coby zabezpieczyć serwetkowe kwiatki).

I tak trwały te kwiatki w tej bieli, i przechodziłam obok, i patrzyłam... Wiedziałam, że muszę dodać im COŚ. 
Na moment wyrosła między kwiatkami biało-czerwona kratka z serwetki, ale było to...nazbyt awangardowe delikatnie mówiąc...:) Została więc zamalowana Śnieżką... 

Postanowiłam postawić na tło ;). Cały czas gdzieś coś kołatał mi się po głowie pomarańcz... Już miałam brać się za mieszanie kolorów, aż przypomniał mi się ostatni zakup w sklepie na ASP - farba z przeceny Decorfin Uniwersal (3 zł za słoiczek). Akuratnie ten kolorek (Red Earth) zachwalała mi pani sprzedająca, specjalnie skądś go wygrzebawszy, że taki piękny po wyschnięciu jest... Postanowiłam zaryzykować i nie zawiodłam się! Jest soczysty, ciepły, w zależności od światła przybiera różne odcienie (w sztucznym świetle jest bardziej czerwony, w słońcu bardziej pomarańczowy). Malowanie - sama przyjemność!

Z tego też powodu zrobiłam mnóstwo zdjęć temu wazoniku ;) i trochę Was nimi  pokatuję ;) Ale co tam - tekst dziś w miarę krótki, da się chyba wytrzymać ;)

Wyłaniam się z cienia...
Na jasnym tle...
I z tej strony
I z tamtej...


Nie wiem tylko, czemu nie zrobiłam fotek faz "przejściowych"? Może podświadomie bałam się, że ktoś uzna, że w tych poprzednich szatach wazonik był ładniejszy? I będę miała dyskomfort psychiczny? Więc uwierzcie mi na słowo - był brzydszy, i basta!

A na koniec - czymże jest wazon bez kwiatów? :)))


No właśnie. Wiem, przesadzam...


Ale, ktoś mi zabroni? :) Kwiaty&Kwiaty Company...


wtorek, 18 czerwca 2013

Co było przed ślubem?


Ależ długo mnie tu nie było! Wstyd! :) Oczywiście z moich zapowiedzi nici, dużo ostatnio robiłam, ale mam jeszcze niesfotografowane... Więc skoro sezon ślubny w pełni, napiszę o gadżetach ślubnych, które tworzyłam z nożem czyli deadline'm na gardle...:)

Jak to się stało, że zostałam wmieszana w ten ślub? Robiłam już dla mojej kumpeli Anki (pieszczotliwie zwanej Stypcią), różne rzeczy z dziedziny ogólnie rzecz biorąc dekoracji domu, ostatnio poprawiam już bardzo długi czas (bo ciągle to odkładam na potem) szklaną mydelniczkę, którą pomalowałam farbą do... ceramiki. Poprawiam, gdyż farba (mimo wypalenia w piekarniku) zlazła, starła się w wyniku intensywnego używania. No, przynajmniej wiem, że mieszkańcy stypcinego domu dbają o higienę...;) 


Mydelniczka w trakcie poprawek ;)


Ale nie o mydelniczce przecież miałam pisać do jasnej Anielki, tylko o ślubie!
Najpierw Anka wmanewrowała mnie w projekt zaproszenia. Bo chciała mieć niepowtarzalne, ale dokładnie wiedziała, jaki motyw, czyli parkę pod parasolem... Podjęłam rękawicę. Wydawało mi się to taki proste, a później klęłam bazgroląc kolejne parki pod parasolami, z kwiatami lub bez, patrzących na siebie, niepatrzących na siebie, mniej lub bardziej schematyczne, z różnymi fryzurami, sukniami...Grrr... Jak to zwykle bywa, najprostsze okazało się najtrudniejsze. Aż w końcu wysłałam Stypci kilka wersji, z czego wybrała ona ostatecznie tę:

Skan zaproszenia. Widoczne zagięcia nastąpiły po wręczeniu .

Napisy, jak i całą resztę w środku zrobiła bratowa Stypci. Zaproszenie wydrukowano na złotym papierze (długo i skrzętnie wybieranym przez Stypcię)

Odbiór zaproszenia wśród gości ponoć był pozytywny, świadkowa myśłała nawet, że to projekt artysty jednej z wrocławskich galerii (ale nie pamiętam, kogo). He, he miło!

Ponieważ gadki na naszych kolejnych spotkaniach kręciły się głównie wokół tego, co jest potrzebne, żeby ślub się w ogóle odbył ;) od słowa do słowa okazało się, że Stypcia wymyśliła sobie jako tzw. "podziękowania dla rodziców" albumy na zdjęcia z sesji ślubnej. I oczywiście, że ja może bym jej zrobiła takie albumy... A, no i jeszcze księgę gości, do której będą się wpisywać uczestnicy wesela... Taki pamiętniczek... No i że przecież ja też mogę go wykonać. Kuna! Zastanawiam się, czego to jeszcze nie wymyśli przemysł ślubny, żeby zedrzeć skórę z przyszłych państwa młodych...:)

Albumy... Nabyłam w markecie 2 sztuki (przecież są 2 pary rodziców) albumów na zdjęcia wielkości 30x30 cm, takich z kartkami do wklejania i postanowiłam je przerobić po swojemu... Oczywiście konsultując pomysł z wybredną Anią... Niestety, nie zrobiłam zdjęcia albumu "przed"... Postanowiłam wykorzystać jego własciwości kolorystyczne i przerobić tylko częściowo. I tak:

-nakleiłam serwetkę z parką przy użyciu żelazka (jeśli chodzi o większe motywy, wolę wpomagać się tą metodą). 
Zakleiłam rachityczne kwiatki, które były na środku albumu.

-serwetka nie zakryła całych kwiatków, wystawały one poza motyw, więc domalowałam u góry i na dole pasy farbą Decorfin Universal Karmin (aha, miejsca, gdzie miało być naklejone i pomalowane, najpierw pokryłam białą, dosyć przyczepną farbą akrylową Maimeri. Muszę się w końcu zaopatrzyć w porządny podkład...)

-nie widać tego na zdjęciach (są one niezbyt dobre, ale nie miałam już czasu), ale tło wokół młodej parki jest takie "a la" złote. Żeby pozbyć się "ali", nabyłam złotą farbę i patyczkiem do czyszczenia uszu "pozłacałam"... I pozłacałam...I pomiędzy koronką sukni też...Eh, tzw. koronkowa robota...:))


-na grzbiecie albumu była miniaturka tych kwiatków z frontu, a z tyłu był śmieszny"pasek w paski" i napis (logo firmy, która wyprodukowała album). Te 3 elementy również potraktowałam karminową farbą.

Grzbiet

Tył
-kilkakrotnie polakierowałam i poszlifowałam serwetkę (papier ścierny 800)

-następnym etapem było przyklejanie koronki. Trochę było drżenia, czy jej wystarczy i czy się w ogóle przyklei :) na klej do decoupage firmy Renesans (ciut on śmierdoli, ale jest generalnie OK.). A, koronka pochodzi z "worka od Mamy". Uznałam, że prawdziwa koronka będzie fajnie korespondowac z koronką sukni serwetkowej panny młodej. A ten kawałek na grzbiecie i z tyłu ma delikatnie nawiązywać do całości z przodu. 

-na koniec "wykończenia" miedzianą konturówką Decorfin (mam nadzieję, że na zdjęciach widać, w których miejscach została ona użyta)

Koniec? Jaki koniec!? Wewnątrz, na "stronie tutułowej" miały znaleźć się wydrukowane podziękowania dla rodziców. Wymyśliłam, że wydrukuję na złotym papierze i wytnę w kształcie liścia. I przykleję. Na klej. 
I tu zaczęły się schody, które niemalże doprowadziły mnie do porażki! Zakończę więc temat w tym miejscu, gdyż nawet nie mam zdjęcia tego liścia... Starczy, że siedziałam nad nim do 3 w nocy i chyba wybrnęłam... z tarczą ;)

A, już wiem, że zrobienie dwóch takich samych rzeczy to dla mnie już produkcja masowa i jest to zdeka męczące... No ale cóż... Zamówienie jest, robić trzeba.

Voila!
I jeszcze...

A teraz Księga Gości... 

Ma wielkość bardziej pamiętnika, niż księgi. Pierwotnie był to taki ekskluzywny blok do malowania akwarelami, czy do szkicowania (grube kartki, fajny papier), wspólnie ze Stypcią uznałyśmy, że się nada. Pomysł "zaczytanych aniołków" Stypcia zatwierdziła na wieczorze panieńskim (nie na samym początku, oj nie :), więc później już nie miała wyjścia. Miałam wizję wstążeczki z boku zawiązanej na kokardę, i nawet kupiłam metr w kolorze bordo, ale tu spotkałam się z protestem przyszłej panny młodej... 
Wymyśliła sobie kolor, którego nie można było znaleźć w pobliskich sklepach :) Wspólnie więc doszłyśmy do innej koncepcji, która wymagała przyklejenia na grzbiet księgi kawałka materiału (akurat miałam chustę w takim kolorze pasującym, którą pocięłam. I wstążeczka też znalazła się u mnie w worku ze skarbami, tylko krótka). Materiał przykleiłam na klej do decoupage firmy Renesans. A wstążeczkę na wikol. Dziękuję mojemu Andrzejkowi za zrobienie ładnej kokardki ;) 

Aha, te aniołki to dosyć popularna serwetka do decoupage. Jeśli chodzi o pismo, na początku chciałam zrobić transfer (czyli przenieść wydruk), ale Stypcia uparła się na pismo ręczne i taki kolor... Cóż więc... Cienki pędzelek, farba akrylowa, i ścieranie błędów patyczkiem nasączonym w spirytusie, i pot na czole... Ufff... 

Księga na leżąco
I na stojąco...


Księga krążyła wśród gości weselnych, zapełniała się wpisami, wstążka nie odpadła, słyszałam słowa uznania. Więc ogólnie jest wszystko super, wszyscy zadowoleni. 
Ale ślubu to ja chyba nigdy nie wezmę...:)) Sto lat Aniu i Grześku!